Translate

czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział 1

*Kimberly*


To już święta, a niedawno siedziałam na plaży opalając się i mocząc nogi w oceanie. Kocham słońce i uwielbiam gdy jest ciepło. Dlatego co jakiś czas robię sobie wolne od pracy i lecę w jakieś gorące miejsce. Chociaż ostatnimi czasy moje podróże są związane jedynie z pracą.
- Pracoholiczko pora wyjść z tej dziupli! - podskakuję słysząc głośne szczekanie i głos Dominica opierającego się o framugę do drzwi mojego gabinetu, schyla się i głaszcze moją małą psinkę.
- Człowieku czemu ty zawsze mnie tak straszysz?! - denerwuję się.
- Bo lubię. Księżniczko spóźnimy się na kolację wigilijną do twojej siostry! A ja jestem taki głodny! - jęczy. Dominic nadał mi to przezwisko kiedy chodziliśmy jeszcze do szkoły. Zawsze mnie to bawiło, ponieważ łączy się z tym pewna historyjka. W liceum należałam do samotników, aż do momentu kiedy Dominic potknął się o moje nogi. Zabawne było to, że cały lancz wylądował na jego ulubionej koszulce. A on jedynie powiedział: "Uważaj gdzie kładziesz nogi księżniczko". A ja, zazwyczaj jąkająca się szara myszka, która nie wie co ma ze sobą zrobić odpowiedziałam: "To ty uważaj gdzie stawiasz swoje szkity". Chyba każdy kto to słyszał był zdziwiony, że się w ogóle do niego odezwałam. Mój obecny przyjaciel był chodzącym bóstwem, w sumie nadal jest. Ma czarne włosy, czekoladowe oczy i niesamowicie wyrzeźbione ciało. Od czasu tej sytuacji stał się moim najlepszym przyjacielem. Jedyną osobą, która nie śmiała się ze mnie. Niektórzy myśleli, że nawet jesteśmy razem, ale nas od zawsze łączyła tylko przyjaźń. Miałam ciężkie dzieciństwo co było dla wielu osób powodem do kpin, nigdy nie potrafiłam zrozumieć takich ludzi. Nauczyłam się jednak aby nie ufać za szybko. Dominic był dla mnie jedynym człowiekiem, który nigdy mnie nie zawiódł, z wyjątkiem mojej siostry i dziadków.
- Dobra wyjcu już idę, idę - mówiąc to zamknęłam komputer i wstawałam z fotela, a Mini natychmiast pojawiła się przy moich nogach.
- Ciągle pracujesz! Może czas trochę poszaleć?
- Dobrze wiesz, że uwielbiam swoją pracę.
- Ta, ta, ta ciągle to powtarzasz, jesteś już nudna!
- Odezwał się ten, który nie przesiaduje nocami nad projektami - zaczęłam się śmiać, przypinając smycz psiakowi.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie robię sobie przerwy.
- Dobra koniec to moje życie! I tak wiem, że kochasz moją pracę tak samo jak ja - pokazałam mu język zamykając gabinet i wyszliśmy z biura.
- Tak, kocham twoją pracę, ale martwię się o ciebie, zresztą tak jak wszyscy, którzy cię kochają. - Greg oddaje mi klucze do mojego ulubionego Maybacha Exelero. Dominic zabiera mi Mini i wsiada do auta jako pasażer. - Kiedy dasz mi wreszcie poprowadzić to auto?-pyta patrząc na mnie z miną zbitego psa.
- Nigdy - zaśmiałam  się.
- Czemu ?
- Ile stłuczek miałeś w tym roku?
- Tylko 3!
- Faktycznie ten rok był dla ciebie dobry! - zaczęłam się śmiać.
- Ale jesteś wredna! 
- Nie, nie jestem wredna, ja po prostu jestem szczera. W zeszłym roku miałeś 10 kolizji,  z czego 8 z twojej winy. Za bardzo bałabym się oddać ci moje maleństwo!
- Już prędzej oddałabyś mi Mini niż to auto- zaśmiał się głośno.
- O dziwo lepiej wychodzi ci opieka nad psem niż nad samochodem. - stwierdziłam. Przejeżdżaliśmy ulicami LA w stronę restauracji mojej siostry.
- Ale musisz przyznać, że jeżdżę już coraz lepiej! To może pożyczysz mi ten samochód?- Uśmiechnął się do mnie próbując mnie przekonać.
- Może za 2 lata- stwierdziłam.
- Za 2 lata ?! Przecież już będziesz miała dużo nowsze i lepsze auto!- zawołał zawiedziony.
- Muszę mieć pewność, że prędkość cię nie zabije. Muszę się upewnić, że dobrze jeździsz żeby ci go dać. - powiedziałam całkowicie poważnie.
- Ooo jesteś taka słodka jak się o mnie martwisz, ale naprawdę nie musisz- stwierdził.
- Muszę, o rodzinę zawsze się martwię. - Mówię patrząc przed siebie. Jest moim bratem może nie rodzonym, ale wciąż bratem. On mnie ciągnie na powierzchnię, a ja jego. Zawsze tak było i zawsze będzie. Moja mama dokąd pamiętam uważa, że do siebie pasujemy, lecz my nigdy nie czuliśmy do siebie nic prócz przyjaźni.
- No dobra siostrzyczko! - powiedział i dał mi buziaka w policzek. Po paru minutach dojechaliśmy do jednej z najbardziej popularnych restauracji w Kalifornii. Moja siostra potrafi rozpoznać prawdziwy talent kulinarny, więc kucharz w jej lokalu jest prawdziwym mistrzem. 
- Cześć Kimberly - powiedział mężczyzna otwierający drzwi od mojego maleństwa.
- Hej Conor - uśmiechnęłam się wychodząc z auta. - Zaopiekuj się nim!- powiedziałam oddając mu kluczyki.
- Jemu pozwalasz prowadzić twój samochód, a mi nie? - oburzył się Dominic.
- Ogarnij się człowieku, to jego praca! - zirytowałam się, zabrałam mu Mimi i weszłam do środka. W lokalu stała duża choinka przystrojona białymi ozdobami, a pod nią leżały pudełka imitujące prezenty.
- Kimiii wreszcie jesteście! Mama już się zastanawiała czy nie wysłać po was ekipy ratunkowej - zaśmiała się Jus.
- Spokojnie, musiałam po prostu załatwić kilka spraw w pracy. Wiesz kupuję nowe autko do kolekcji! - oznajmiłam, na co moja siostra wywróciła oczami.
- Z tymi samochodami zachowujesz się jak facet!
- Ty w dzieciństwie siedziałaś z babcią w kuchni, a ja z dziadkiem w garażu, ktoś musiał mu zastąpić wnuka - uśmiechnęłam  się na myśl o naszych dziadkach. Są najwspanialszymi ludźmi jacy istnieją. Dziadek posiadał ogromną kolekcję klasycznych samochodów. Najpierw zaraził mnie tą pasją, a potem przekazał ją w moje ręce. - A swoją drogą dziwne, że nie wyglądasz jak parówka! - zaśmiała się, bo nie tylko razem gotowały, ale i pojadały. 
- Zaraz będę jak parówka- mruknęła Justine.
- A to niby czemu ?-  zapytałam zdziwiona. Moja siostra zawsze miała idealną figurę, więc zaskoczyła mnie jej odpowiedź.
- Później ci powiem a teraz chodźmy do stołu. - Przeszłyśmy między stolikami i dotarłyśmy do drzwi na końcu sali. To miejsce było zarezerwowane tylko dla wyjątkowych gości, którzy słono za nie płacili. W restauracji było kilka takich pokoi, lecz ten był najlepszy. Gdy otworzyłam drzwi zobaczyłam, że w sali jest już mama i Mike, narzeczony Jus.
- Skarbie wreszcie! -powiedziała mama całując mnie w czoło. - Ooo i mój ulubieniec! - Zawołała widząc Dominica i przytuliła go od razu.
- Dzień dobry Jane, jak się miewasz? - Zapytał jak zawsze uprzejmy wobec mojej matki. Może dlatego, że traktowała go zawsze jak syna, którego nigdy nie miała.
- Siadajcie, a ja zawołam dziadków i powiem Trevorowi,  że może już podawać jedzenie - powiedziała Jus.
- Nie skarbie ty usiądź i odpocznij, ja się tym zajmę - powiedział Mike kładąc dłoń w czułym geście na policzku mojej siostry. - Cały dzień biegasz i się denerwujesz - pocałował ją w czubek nosa i wyszedł.
- Jaki on kochany - zawołaliśmy z Dominicem jednocześnie rozczuleni troską o moją siostrę.
- Wiem! A teraz siadamy! - Po chwili wszedł wysoki, siwowłosy mężczyzna w garniturze i z cygarem w ustach, a za nim niska, piękna kobieta o szafirowych oczach.
- Wesołych świąt moi drodzy! - powiedział dziadek - Kimiii moje kochanie! - zawołał gdy mnie zobaczył.
- Dziadku - powiedziałam, szybko podeszłam do niego i się przytuliłam. Złapał mój podbródek i popatrzył na mnie.
- Masz zmęczone oczy. Za dużo pracujesz skarbie.
Nieprawda! Po prostu ściągam nowe autko! - Jego twarz była poważna, ale w oczach widziałam zaciekawienie. - Jest cudowne! Na pewno ci się spodoba!
- Dobra dobra! Nie zagaduj mnie, wszyscy widzimy, że za dużo pracujesz. 
- Ty pracowałeś tyle samo - powiedziałam zakładając ręce na piersi.
- Ja pracowałem tyle dopiero jak miałem żonę i odchowane dzieci, a ty nie masz nikogo przy swoim boku.
-Mam Mimi i Dominica - naburmuszyłam się - no i was - dodałam. 
- Wiesz o co mi chodzi - odpowiedział poważnym tonem.
- Wiem, ale nie moja wina, że każdy mężczyzna to dupek - odparłam lekko zdenerwowana wywracając oczami.
- Nie skarbie, ty trafiasz na dupków. Przyciągasz ich jak magnes - stwierdził dziadek. Na świecie są tylko dwaj mężczyźni, którym ufam i nie zamierzam tego zmieniać. - Kochanie jest wielu porządnych mężczyzn na świecie! No spójrz chociażby na mnie, jestem ideałem! - zaczął się śmiać, a wszyscy przysłuchujący się naszej rozmowie mu wtórowali.
 - Michaelu! - skarciła go babcia.
- Ale kimże ja bym był bez mej cudownej kobiety! - Mówiąc to dziadek podszedł do babci i ucałował jej dłoń.
- Ty stary podrywaczu! - Zaśmiała się Sophie i dotknęła jego policzka.
- I tak mnie kochasz. - Uśmiechnął się i usiadł na siedzeniu obok swojej żony,.
- Tak to prawda! - powiedziała a następnie pocałowała go.
Tak oni właśnie byli przykładem prawdziwej, płomiennej miłości, przykładem na to, że w ogóle istnieje prawdziwa miłość. Mimo, że mieli już swoje lata byli nierozłączni.
- Wracając do tematu, Kim wkładasz więcej  serca w samochody niż w swoje życie. - Powiedział dziadek z czułością w oczach, gdy siadałam  przy okrągłym stole.
-To samo jej powtarzam! - Wyrwał się Dominic, a ja kopnęłam go w kostkę. Ale się dzisiaj na mnie uwzięli. Co jakiś czas włącza im się faza pod tytułem "życie miłosne Kim".
- Nie oczekujcie ode mnie, że nagle znajdę miłość swojego życia, wezmę ślub i będę miała gromadkę dzieci. Mam dopiero 25 lat, ja chcę żyć!- powiedziałam lekko uniesionym tonem.
- No właśnie Kimi, żyj! Jak na razie widzę, że siedzisz tylko w biurze i szukasz nowych cudeniek. Dobrze wiesz, że samochody to moja druga miłość, ale właśnie druga, bo na pierwszym miejscu jest rodzina! - tłumaczył Michael. W tym momencie zadzwonił mój telefon, a oczy wszystkich zostały skierowane na mnie. Z wyświetlacza odczytałam imię, które oznaczało pracę - Cris. Wszyscy zbyt dobrze mnie znali, żeby nie wiedzieć co to był za telefon. - O tym właśnie mówię Kim - powiedział dziadek.
- Przepraszam muszę odebrać, to może być coś ważnego.- powiedziałam i wyszłam do pomieszczenia dla obsługi.
"- Dobry wieczór panno Simon, przepraszam, że przeszkadzam, ale to ważne- odezwał się męski głos.
- Dobry wieczór Cris, co się stało? - zapytałam
- Odezwał się do nas nijaki Jonathan Brown.
- No i co z nim?
- Jonathan Brown jest organizatorem luksusowych i najbardziej znanych uroczystości i imprez. Przygotowywał przyjęcie po rozdaniu Oscarów, a teraz zajmuje się organizacją imprezy dla gwiazd Hollywood. Planuje sylwester w chmurach.
- A co do tego ma moja firma? - zapytałam zdziwiona.
- Brown chce wciągnąć na 52 piętro Two California Plaza jeden z naszych samochodów.
- Oo - byłam zdziwiona tym pomysłem, chociaż to LA  i nic nie powinno mnie dziwić. - Który dokładnie? - dopytywałam.
- Packard Twin six- powiedział ciszej. Doskonale wiedział jak ten samochód jest dla mnie ważny. Był to pierwszy nabytek mojego dziadka, to od niego wszystko się zaczęło. - Bardzo mu zależało - dodał.
- Jak mają zamiar go tam dostarczyć? - zapytałam.
-  Windą towarową, jest naprawdę ogromna.
- Dobrze, ale jak znajdę na nim chociaż jedną  ryskę to zapłaci dwukrotną wartość tego auta. Dodatkowo kamery ze wszystkich stron oraz ochrona - powiedziałam.
- Ale... - zaczął.
- Nie ma żadnych ale, jeśli naprawdę zależy mu na tym samochodzie, to musi się liczyć z konsekwencjami ewentualnych szkód.
- Rozumiem panią.
- Na kiedy jest potrzebny?
- Za 2 dni.
- Jakoś go będzie trzeba ściągnąć z Nowego Jorku.
- Właśnie się tym zajmuję.
- A do kiedy?
- 2 stycznia byłby już u nas.
- Dobrze, czy to wszystko?
- Ahhh byłbym zapomniał! Pan Brown prosił mnie, abym przekazał pani w ramach podziękowania, zaproszenia na sylwestra wraz z osobą towarzyszącą. I jeszcze jedno! Ta impreza jest tajna, żadne media nie mają tam wstępu.
- Dziękuję Cris i wracaj już do rodziny.
- Tylko jeszcze poinformuję Pana Browna o przebiegu tej rozmowy i już wychodzę. Wesołych świąt panno Simon- powiedział mężczyzna.
- Dziękuję i wzajemnie Cris, przekaż życzenia żonie - powiedziałam. Lloyd był wyjątkowym pracownikiem. Darzyłam go ogromnym zaufaniem i bardzo liczyłam się z jego zdaniem. Poznałam jego żonę na uniwersytecie gdzie obie studiowałyśmy, a jakiś czas później ona przedstawiła mi Crisa.
- Dziękuję i przekażę, do widzenia.
- Do widzenia - powiedziałam i się rozłączyłam."
 Chwilę później siedziałam już przy stole.
- Dominic co robisz w sylwestra? - zapytałam.
- Hmm no mieliśmy siedzieć przed telewizorem i zrobić sobie maraton filmowy - przypomniał mi.
- To myślę, że się ucieszysz jak Ci powiem gdzie dostałam zaproszenie - stwierdziłam. Po jego minie widziałam, że go zainteresowałam.
- No mów!
-52 piętro, Two California Plaza, mówi ci to coś? - zapytałam. Dominic miał zdezorientowaną minę i wcale mu się nie dziwię, bo znajdują się tam głównie biura no ale cóż ja nie jestem organizatorem. - Ekskluzywna sekretna impreza dla gwiazd. Żaden fotoreporter tam nie wejdzie. Nie znam jeszcze szczegółów, ale biorąc pod uwagę, że chcą tam wciągnąć Packard Twin six to będzie kosztowna impreza.
- Namówiłaś mnie - zaśmiał się, a ja dołączyłem do niego. Dopiero teraz zauważyłam, że wszyscy już jedli więc dołączyłam do nich. Jedzenie jak zwykle było cudowne. Kiedy wszyscy czekali na deser Jus i Mike wstali od stołu.
- Musimy wam o czymś powiedzieć - powiedzieli jednocześnie. Oczy wszystkich były skierowane na parę.
- Spodziewamy się dziecka - powiedział Mike i objął czułym gestem narzeczoną.
- Czułam, że coś przede mną ukrywa - zaśmiałam się i podeszłam do nich. Pochyliłam się nad brzuchem siostry i przemówiłam do niego.
- Hej maleństwo, to ja ciocia Kim! Wiedz, że będę najlepszą ciocią jaką mógłbyś  mieć! - Gdy skończyłam mówić pocałowałam ją w brzuch i przytuliłam się do tej starej prukfy. Jak ten czas szybko leci. - Będziecie wspaniałymi rodzicami! - Po chwili gdy wszyscy wyszli z szoku, zaczęli im gratulować. Dalsza część wieczoru minęła w zabawnej atmosferze. Późnym wieczorem zawiozłam Dominica do domu, a potem pojechałam do siebie. Chwilę spacerowałam z Mimi po dworze, a potem weszłam do domu. Byłam wykończona po całym dniu pracy, a do tego jeszcze ta kolacja. Kochałam moją rodzinę, ale czasem doprowadzają mnie do szału. Na szczęście już jestem w moim mieszkaniu, moim azylu. Zdjęłam buty, a płaszcz powiesiłam w szafie, następnie odpięłam Mini smycz. Weszłam do kuchni i nalałam sobie wody. Chwilę później stałam na balkonie, z którego miałam piękny widok na ocean. Oparłam  się o balustradę trzymając szklankę w dłoni i wpatrując się w ciemność.
- Może oni mają trochę racji - powiedziałam sama do siebie i weszłam do środka. W salonie stała średniej wielkości choinka, a do półki nad kominkiem były przyczepione 2 świąteczne skarpety, które nadawały klimat. Włożyłam szklankę do zmywarki, a potem poszłam się myć, chwilę później leżałam już w łóżku z Mimi wtuloną w mój bok. Zaczęły mnie nachodzi wątpliwości co do mojego stylu życia. Kochałam samochody bo to one przypominały mi o tych radosnych chwilach z dzieciństwa. Na razie nikogo nie potrzebuję, a co jeśli to się zmieni. Nie mogę się teraz tym przejmować - pomyślałam.

piątek, 18 grudnia 2015

Prolog

Słyszę jak się zbliża, boję się. Jest coraz bliżej. Jus obejmuje mnie mocniej. Jesteśmy w szafie, tu czujemy się bezpieczniej. Czuję zapach mamusi, jakby była teraz przy nas. On zawsze to robi kiedy jej nie ma.
-Kiimberly, Juustiiineee!! Nie ukrywajcie się, przecież nic wam nie zrobię - woła, zawsze tak mówi. Trzęsę się ze strachu, a moja siostrzyczka zasłania sobą wejście do szafy.
-Kiki nie bój się, jestem przy tobie i nie pozwolę żeby coś ci zrobił - szepcze, przytulając moją twarz do siebie. Łzy ciekną mi po policzkach. Nagle szafa się otwiera.
-Wszędzie słychać ten twój żałosny szloch! - warczy. Złapał mnie za włosy i zaczął ciągnąć. Jusi krzyknęła i ugryzła go w rękę. Krew ciekła po jego dłoni.
-Aaaa pierdolona kurwo, co żeś narobiła! - wrzeszczy uderzając ją w twarz z pięści. W drugiej ręce trzymał scyzoryk, którym zaczął wymachiwać w kierunku Justi.
-Teraz też jesteś taka cwana?  No dawaj mądralo! Hahaha widzisz, już się na mnie nie rzucisz, nie jesteś już taka odważna! - drwi. Wszystko widzę jakby w zwolnionym tempie. Justine z krzykiem biegnie w jego stronę a on wbija nóż w jej brzuch. Gdy upada na ziemię jestem już przy niej płacząc i błagając aby już nic nam nie zrobił. On jednak ma dzisiaj dla nas trochę inne plany. Bierze mnie za włosy i ciągnie w stronę łóżka…


***
To wszystko na dziś :) Mam nadzieje, że wam się spodoba :D 
Komentujcie :*